KASA CHORYCH - Legenda polskiego bluesa

... oraz o życiu muzycznym Białegostoku (marnym niestety)

Forum KASA CHORYCH - Legenda polskiego bluesa Strona Główna -> Jesień z Bluesem -> I po Jesieni
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
I po Jesieni
PostWysłany: Pią 13:37, 07 Gru 2007
karambol
Bluesgość

 
Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5





22.11.2007
XXIII "Jesień z Bluesem" rozpoczęła sie trochę nietypowo bo koncertem Józefa Skrzeka w kościele św. Wojciecha. Muzyka mocno kontemplacyjna i nastrojowa. Pełna duchowości i mistycyzmu. A może kiedyś cały skład SBB zawita do nas.

23.11.2007
Było różnie. I tak sobie i wspaniale i cudownie. Koncert otworzył "Mietek Blues Band". Nie było rewelacyjnie, że tak powiem cover band bez specjalnych oczarowań. Typowe blues-rockowe granie jakich wiele słychać tu i tam. Gitarzysta gra w dość nietypowy sposób, bez kostki i bardzo często używa wajchy. Można powiedzieć że nawet nadużywa. Pod koniec nawet zatęskniłem za "zwykłym" graniem na gitarze. Jako plus trzeba wymienić całkiem sprawnego wokalistę.

Potem był jazz w najczystszej postaci. Saksofonista i wokalista Monty Waters w towarzystwie zacnych polskich muzyków. Duże brawa należą się organizatorom za odwagę - wsadzić jazz pomiędzy wykonawców z zupełnie innej planety muzyczne. Nie mniej jednak był to dobry pomysł. Miałem obawy jak taka muzyka zostanie przyjęta, ale okazało się że spotkała sie z bardzo gorącą reakcją. Sam Monty nie jest z pewnością jakimś gigantem saksofonu ale jest w nim jakaś taka delikatność i wrażliwość która wzbudza sympatię. Towarzyszący mu muzycy pod wodzą perkusisty Kazimierza Jonkisza zagrali wybornie. Mainstrimowy jazz że palce lizać. Przy czym uważny słuchacz mógłby wyłapać podczas tego koncertu wiele smaczków. Zaczynali jak to zwykle jazzmani od tematu który grała cała piątka, potem solo saksofonu. Po skończeniu solówki muzyk sie wycofuje i na scenie mamy kwartet. Piękne solo na trąbce po którym Robert Majewski wycofuje się z pola widzenia i na scenie mamy klasyczne trio z fortepianem w roli głównej. I tak dalej aż do sola perkusji. Potem temat w kwintecie i zasłużone brawa. Odniosłem też wrażenie że kiedy grali w kwartecie brzmieli jakby mocniej i dynamicznie. Bardzo sympatyczny występ i jaka ulga dla uszu.

Na koniec wieczoru Martyna Jakubowicz z zespołem. I to było piękne zakończenie tej części festiwalu. Pamiętam że na tych pierwszych edycjach "Jesieni z bluesem" jakieś sto lat temu, Martyna była stałym gościem. Siedziała sobie wtedy na krześle na środku sceny z gitarą w ręku i grała i śpiewała. Teraz też tak było z tą różnicą że wokół niej zebrał sie tłumek bardzo zdolnych muzyków. Martyna zaprezentowała się dziś w różnych zestawieniach osobowych (solo, duet, kwintet i everybady) oraz w różnym repertuarze (swoje kompozycje, covery zagraniczne, numery T.Nalepy). Najpierw wystąpiła w duecie z Romanem Puchowskim. Od pierwszych dźwięków jakie Romek wydobył ze swojej niepozornej gitary stało się jasne że będzie to wydarzenie. Niesamowity muzyk z tego Romka. Niebywała technika i feeling. Cudnie brzmiały jego obie gitary. Jakoś nigdy nie dane mi było posłuchać na żywo dobrze nagłośnionej gitary dobro. Często dziwiłem się po co muzyce grają na takim "dziwadle" które brzmi fatalnie. Dziś miałem okazje posłuchać tego jak powinna być nagłośniona taka gitara. Jak zdołałem wypatrzeć obok przetwornika dźwięk zbierany był przez mikrofon (dwa kable wychodziły od gitary). Efektem tego było doskonałe charakterystyczne brzmienie instrumentu. Potem jeden kawałek Martyna zaśpiewała solo a następnie były różne układy osobowe aż do pełnego siedmioosobowego składu. Nie da sie opisać tego co działo się na scenie. Każdy utwór można opisywać na wiele sposobów i zachwycać się nim do upadłego. Szczególnie cudnie zabrzmiał secik z numerami Tadzia Nalepy. Najbardziej spodobało sie połączenie "Takie moje miasto jest " z "Kiedy byłem małym chłopcem". Palce lizać. Wiele dobrego w brzmienie całości wniósł Jasiu Gałach. Grał na skrzypcach i smyczkiem i bez (tak jak na gitarze) zaiwaniał na cajonie (drewniane pudło). Jego potężne brzmienie skrzypiec w połączeniu z wiolonczelą i akordeonem dodawało starym kawałkom Breakoutów zupełnie innego kosmicznego wymiaru. Niesamowicie było kiedy siedzące za mną panie będące zapewne rówieśniczkami Martyny śpiewały razem z nią, powtarzając słowo w słowo jej tekst. Koncert Martyny był absolutnie wydarzeniem muzycznym które długo pozostanie w mojej pamięci. Ach gdyby tak Martyna zdecydowała sie wydać płytę live z takim repertuarem i w takim składzie osobowym byłoby to z pewnością coś zupełnie wyjątkowego.
Kiedyś dawno temu czytając recenzję bywało że natrafiałem na określenie "charyzmatyczny wykonawca". Nie wiedziałem o co chodzi nawet po sprawdzeniu w słowniku znaczenia tego określenia. Oczywiście potem na własnej skórze przekonałem się co znaczy "charyzma". Gdyby ktoś kto był dziś świadkiem występu Martyny i nie wiedział co oznacza określenie "charyzma" to mógł na własne oczy i na własnej skórze przekonać się co to oznacza w praktyce bo ONA to miała.

Gdzieś około północy najwytrwalsza część widowni przeniosła się do Famy aby tam kontynuować festiwalowe atrakcje. Miało być jam session ale najpierw jako zachęta wystąpił zespół Blues Sounds. Kiedy tylko zobaczyłem program tegorocznego festiwalu od razu wiedziałem że to jest zły pomysł. Akustyczny zespół jakim jest Blue Sounds nie ma szans w starciu ze zmęczoną i "zmęczoną" publiką. Lepszym pomysłem byłoby gdyby to w Famie zagrał Mietek Blues Band a z kolei Blue Sounds w Forum. Elektryczne łojenie z pewnością podziałałoby stymulująco na wymęczoną publikę a i zagłuszyć kłapanie dziobem zapewne zdołałoby. No ale stało sie jak sie stało. Niestety zapowiadane jamsession wystartowało dopiero ok 2 w nocy a to pora jak dla mnie niezbyt przyjazna do słuchania muzyki.

24.11.2007
W trzecim dniu na pierwszy ogień poszli nasi czyli "Devil Blues". Będę się powtarzał ale zagrali wybornie. Miałem obawy o ich formę fizyczną ponieważ w ciągu ostatnich dni wykonali trasę Białystok-Konin-Toruń-Białystok. Wyszli bardzo skoncentrowani i już od pierwszych taktów wskoczyli na maksymalne obroty. Zagrali w zasadzie utwory jakie dobrze znamy. Z małym wyjątkiem. W repertuarze Devili w końcu pojawił się kawałek po polsku i to jaki. Zagrali "Modlitwę" T.Nalepy ale jak zagrali. Niesamowita interpretacja , przejmujący , pełen bólu i emocji wokal Krzyśka , zupełnie kosmiczny klimat i nastrój. W "Pride and joy" też sporo "namieszali". Dużo zabawy z dynamiką utworu, ściszanie w zasadzie do szeptu i eksplozja dźwięków. Kolejny raz Kamil zdecydował się na zagranie solówki. A może to już stały punkt programu? Strasznie szkoda że chłopaki tak mało koncertują.

Potem było ogniste boogie-show. Najpierw Boogie Boys a potem na scenie pojawił się ich gość Christoph Steinbach. Koncert ten trzeba raczej rozpatrywać w kategoriach "show estradowy" . Steinbach to wielce utalentowany showman grający na fortepianie, śpiewający i na dodatek grający z wdziękiem na "gębowej trąbce". Rozbujali całą salę. Dla mnie osobiście bez specjalnych uniesień bo to nie moja bajka.

Na koniec gwiazda Frank Morey z zespołem. Frank to muzyk wszechstronny - gitarzysta, harmonijkarz i wokalista. Ma nardzo ciekawą barwę głosu, takie skrzyzowanie Toma Waitsa, Leonarda Cohena i Boba Dylana. Reszta zespołu to równie niezwykli kolesie. Największym oryginałem jest bez wątpienia perkusista grający na archaicznym zestawie i na dodatek śpiewający. Kontrabasista tez niczego sobie. Całość niezwykle barwna i nietuzinkowa. Spory wpływ na brzmienie całości ma ta dziwaczna zabytkowa perkusja. Trochę trwało zanim zacząłem akceptować to brzmienie. Zdecydowanie najlepiej wypadły te utwory w których Frank grał na gitarze akustycznej. Współgranie z akustycznym kontrabasem i perkusją było bardziej naturalne i oczywiste niż przy elektrycznej gitarze. Nie dla wszystkich było to interesujące widowisko, sporo ludzi opuściło salę. A szkoda bo Frank Morey i jego zespół to ciekawa propozycja, inna niż wszystkie i w stylistyce nieczęsto oglądanej.
Jako rozgrzewka przed jamsession wystąpili chłopaki z zespołu "7 w nocy". Przyłoili po swojemu dzięki czemu zagłuszyli kłapiące dziobami towarzystwo. Po wczorajszym i dzisiejszym graniu przed jamsession myślę że nie ma sensu takie granie. Szkoda stresować wykonawcę nie wiem ilu ludzi z widowni jest w stanie docenić ich wysiłek. Widownia zmęczona 7 godzinnym koncertem dodatkowo "pod wpływem" w dodatku późna godzina nocna wszystko to ma zdecydowanie zły wpływ na odbiór muzyki. Jam session i bez takiej przygrywki mógłby się rozkręcić. Dzisiejsze jam session zapowiadało się bardzo obiecująco bowiem na sali byli przedstawiciele wszystkich grających wcześniej zespołów plus sporo lokalnych muzyków. Pierwszy utwór jam session to boogie, drugi też boogie ... piąty dla odmiany to ... boogie. Wyszedłem, nie moja bajka.
Generalnie 23 Jesień z Bluesem była bardzo udana. Dwa a w zasadzie trzy dni pełne różnej muzyki. O tak różnorodność to jest słowo jakie najtrafniej opisuje tegoroczne wydanie festiwalu. W moim osobistym odczuciu najjaśniejszym punktem festiwalu był występ Martyny Jakubowicz z zespołem.

Gdyby próbować jednym słowem opisać tegoroczną edycję Jesieni tym słowem byłaby róznorodność. Przez trzy festiwalowe dni słuchacze mięli mozliwość poznać rózne barwy bluesa (i nie tylko).

Do zobaczenia za rok na urodzinowej Jesieni z Bluesem. W 2008 roku będziemy bowiem obchodzić 30 urodziny festiwalu.[/b]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
I po Jesieni
Forum KASA CHORYCH - Legenda polskiego bluesa Strona Główna -> Jesień z Bluesem
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin